sobota, 11 kwietnia 2015

Dyskretny urok zepsutych jaj

HPZ_2

Droga numer 5 na nowozelandzkiej Wyspie Północnej nie jest dzisiaj zatłoczona. Może dlatego, że od dłuższego czasu zacina mocny deszcz. Za zakrętem drogi, na całkowitym bezludziu, w gęstych zaroślach unosi się dym - wygląda jakby ktoś palił ognisko. Ognisko, w deszczu? To niemożliwe - pada przecież od kilku godzin. Na poboczach drogi stoi kilka samochodów. A może jednak ognisko? W każdym razie rzecz jest do sprawdzenia.

Zaparkowałem obok dużego czerwonego pick-upa. Narzuciłem kaptur mojej cienkiej przeciwdeszczowej kurtki i wysiadłem wdeptując rozmiękniętą glinę pobocza.

Nawet spod mojego kaptura mogłem zobaczyć, że takich ognisk jest więcej. W nos uderzył mnie zapach psujących się jaj, na które w pewnych kręgach mówi się "zbuki". Siarkowodór! (o ile pamiętam z chemii - H2S).

Oprócz deszczu słychać jeszcze wyraźnie przelewającą się wodę. Strumień. To chyba nad nim unoszą się te śmierdzące opary. Idąc dalej natknąłem się na ścieżkę prowadzącą w las. Po kilkunastu krokach taki oto widok ukazał się moim oczom:



W padającym deszczu, w temperaturze 15 stopni Celsjusza miejscowa młodzież zrobiła sobie imprezę w małym jeziorku, do którego wpada gorący, parujący strumień. Sądząc po minach, najwyraźniej nie przeszkadza im ten zapach. Twierdzą, że to ich stała miejscówka. Często przyjeżdżają tu w weekendy. Niezależnie od pogody. No bo przecież deszcz nie przeszkadza, jeśli temperatura tego bajorka wynosi 40 stopni.

Chodź do nas - wołają. Mamy piwo!

Jeszcze raz spojrzałem na roześmiane twarze... Grzechem byłoby nie skorzystać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz