piątek, 3 kwietnia 2015

Błotniste ujście

Zgadnijcie, co mnie przywitało w Kuala Lumpur. Oczywiście - deszcz. Nie jakiś tam deszczyk, ale ulewa. Mój słynny worek na plecak po raz kolejny potwierdził swoją przydatność - przyjechał na taśmie całkowicie mokry, ale jego zawartość była sucha. Trafiłem do niego idąc za znakami "Tutuntan bagasi". Uroczy jest ten język malajski. 

Mówi się, że Malezja to nowy azjatycki tygrys ekonomiczny. Potwierdzam. Supernowoczesne lotnisko, znakomity dojazd do centrum dzięki taniemu i czyściutkiemu pociągowi KLIA Express. Miasto przypomina tuskową Polskę w budowie. Ale ze znacznie większym rozmachem. Mnóstwo rozpoczętych robót zarówno jeśli chodzi o drogi jak i wieżowce. W centrum wyburzane są budynki z gorszych czasów by zrobić miejsce pod nowe wysokościowce. Beton, stal i szkło. Ale widać też dbałość o zieleń i miejsca do rekreacji.

Taksówkarze uczciwi i działają wg. taksometru. Usłużni, na moje oko wręcz nadmiernie. Podobnie jak panowie w białej liberii przy wejściu do hotelu Majestic. Tak - zaszalałem. Mocne 5 gwiazdek, a w cenie warszawskich 3*, albo jak kto woli - najtańszego hotelu w Nowej Zelandii. Wielki hol w marmurach, duży piękny basen na 4 piętrze, znakomite śniadania. Mój pokój na 12 piętrze wielkości polskiego M4 z przeszkloną łazienką i 40-calową plazmą nad wanną. Elegancko, ze smakiem, czysto i cicho. To najlepszy mój hotel w czasie całej podróży. I jeden z tańszych.

Dodatkowo bezpłatny transfer do głównych atrakcji. Jako, że na Kuala Lumpur miałem zaledwie 20 godzin, wliczając w to transfer z/na lotnisko, nocleg i... godzinę na basenie, to każde ułatwienie było mile widziane.

Hotel zapewnia autokar co godzinę niezależnie od liczby podróżnych. Miałem go więc do swojej wyłącznej dyspozycji. Trasa hotel - wielkie centrum handlowe - Starhill Gallery. Gucci, Prada, Armani i inne najdroższe marki. Obok eleganckie hotele Westin i Marriott oraz wciśnięta w tę nowoczesność chińska świątynia z 1940 roku. Wielkie neony, rozmach i bogactwo.

Można stąd dojść do słynnych Petronas Towers. Ale nie chodnikiem przy ulicy. Na chodniki nie wystarczyło miejsca w tej plątaninie ulic i budynków. Malezyjczycy wybudowali więc 10 metrów nad ziemią zamknięte pasaże, zupełnie jak przejścia na lotnisku. Eleganckie, z rozgałęzieniami i - co najważniejsze - klimatyzowane. Całe szczęście, bo trudno się tu oddycha. Problemem jest nie tyle temperatura (stałe 32°C w dzień i 26°C w nocy), co wilgotność sięgająca powyżej 90%. Sto metrów spaceru i człowiek jest mokry od potu. A potem wchodzi do klimatyzowanej restauracji lub sklepu, gdzie jest permanentny przeciąg zasilany polarnym wiatrem ze Spitsbergenu. Tak przynajmniej przypuszczam. Kontrast niesamowity. Na szczęście mnie nic nie bierze - ani przemarznięcie na Hawajach, ani kompletne przemoczenie na Nowej Zelandii.

Pasaż prowadzi przez ponad dwa kilometry aż do wielkiego centrum konferencyjnego KL Convention Centre. Przechodząc obok kawiarni usłyszałem język polski. Po raz pierwszy od 20 dni! Dwie sympatyczne Panie przyjechały na odbywające się tu azjatyckie targi żywnościowe Halal. Reprezentują firmę "Global-Champ" spod Siedlec specjalizującą się w produkcji pieczarek. Czy to nie piękne, że takie firmy zdobywają Azję. Słusznie. Rozpychajmy się na rynkach.

W tym samym budynku mieści się też miejscowe "akwarium" z mnóstwem morskich zwierząt nie tylko z tej strefy klimatycznej, które można oglądać przez panoramiczne szyby. Tuż obok elegancki Hyatt. Z jego okien roztacza się widok na pięknie zagospodarowany KLCC Park (Malezyjczycy najwyraźniej lubią skróty literowe) i stojące za nim bliźniacze wieże.

Kuala Lumpur bez Petronas Towers byłoby tym, czym Sydney bez słynnej opery. To absolutna atrakcja numer jeden. Swego czasu najwyższy budynek na świecie o wysokości 452 metry i 88 zagospodarowanych piętrach. Nadal posiada jednak dwa rekordy: to najwyższe na świecie DWIE bliźniacze wieże i najwyżej zawieszony dwupiętrowy łącznik pomiędzy nimi (na 41 i 42 piętrze). Idealny do kręcenia filmów akcji - pamiętam, że rozgrywa się tutaj fragment jednego z Bondów.

Zaledwie 31 metrów niższa jest wieża radiowo - telewizyjna KL Tower z obracającą się restauracją "Atmosphere 360°". Co ważniejsze - stoi w środku rezerwatu obejmującego las deszczowy  (KL Eco-Forest Park). Ostatni taki kawałek w obrębie miasta.

Inne miejsca, które odwiedziłbym, gdybym był miał trochę więcej czasu:
- muzeum i ogrody botaniczne Perdana,
- Chinatown,
- Bukit Bintang - tradycyjny obszar malajskich sklepów, restauracji i barów,
- Dwie świątynie: hinduistyczną (Sri Maha Mariamman) oraz chińską (Guan Di). 

Całkiem nieźle jak na osadę założoną w 1857 roku. Wtedy to radża Abdullah z rodziny władców królestwa Selangor zgodził się by Brytyjczycy mogli zagospodarować dolinę Klang - wtedy odstręczającą, wilgotną i błotnistą. Z grupy 87 Chińczyków sprowadzonych tutaj do pracy w pobliskiej kopalni cyny przeżyło zaledwie 18, ale osada przetrwała. Pojawili się handlarze, którzy założyli pierwsze sklepy. Dla zachowania porządku Brytyjczycy wyznaczyli chińskiego "Kapitana". Znakomitym wyborem był drugi Kapitan o imieniu Yap, który otworzył pierwsze w Malezji szkoły publiczne i schroniska dla bezdomnych. Ściągnął tez farmerów, którzy osiedlili się wokół miasta. Dzięki temu zapewnił stałe dostawy żywności.

Pożarowi, który zniszczył miasto w 1881 roku "zawdzięczamy" większość obecnych zabytków, gdyż od tego momentu zaczęto budować głównie z cegieł, by uniknąć podobnych tragedii.

Kuala Lumpur znaczy po malajsku "błotniste ujście". Mało zachęcająca nazwa. Ale ośrodek ten rozwijał się tak szybko, że dokładnie sto lat od powstania pierwszej osady, w 1957 roku stał się stolicą Federacji Malajów. W 1963 roku kraj zmienił nazwę na Federację Malezji.

Obecnie Kuala Lumpur pod względem liczby mieszkańców jest miastem dokladnie wielkości Warszawy. Rozwija się w szalonym tempie 10% przyrostu gospodarczego rocznie. Niestety, za tym rozwojem nie nadąża budowa dróg i transportu publicznego. Dlatego, jazda samochodem po jego ulicach (po lewej stronie zresztą) to droga przez mękę. Taka jest cena szybkiego bogacenia się.

To wszystko nie zmienia faktu, że pod względem obyczajowym to kraj bardzo konserwatywny w porównaniu choćby do sąsiedniego Singapuru. I kraj zdecydowanie muzułmański. Większość kobiet nosi chusty dokładnie zakrywające włosy, a niektóre odsłaniają tylko oczy. Rekompensują to sobie mocnym makijażem i jaskrawo malowanymi paznokciami, a chusty spinają rzucającymi się w oczy złotymi spinkami.

Firma Petronas, która wybudowała bliźniacze wieże to miejscowy gigant naftowy, który eksploatuje złoża ropy położone w szelfie kontynentalnym u wybrzeży Malezji i jej części położonej na wyspie Borneo, czyli Sarawaku. Jako, że było to zgodne ze strategią firmy, w Kuala Lumpur wybudowano tor Formuły 1, na którym co roku ścigają się najlepsi kierowcy świata. Jest to jeden z najciekawszych wyścigów sezonu ze względu na nieprzewidywalną pogodę. Zazwyczaj w czasie tych wyścigów pada deszcz, czasem kilkakrotnie.

Zupełnie tak jak dzisiaj. Te zadaszone przejścia są świetnie pomyślane - zaczęło lać o godzinie 13:00. Padało przez godzinę, ale wody spadło pewnie tyle ile w Polsce przez dobę ciągłego deszczu. Taksówkarz uspokoił mnie, że teraz to wcale dużo nie pada - znacznie gorszy jest listopad. Po godzinie wyszło słońce i wszystko zaczęło błyskawicznie parować. Po kolejnych 40 minutach znowu lunęło - tak na pół godziny. Kiedy jechałem już pociągiem na lotnisko,  znów świeciło słońce. Startowaliśmy o 16:30. W deszczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz