piątek, 3 kwietnia 2015

Sen szalonego architekta

Gardens by the Bay - to jest to miejsce, które wciągnęło mnie tak, że spędziłem tam większość czasu przeznaczonego na Miasto Lwa. Trudno przekazać to słowami i zapewne załączone tu zdjęcia również nie oddają rzeczywistości.

Takie rzeczy powstają kiedy nie jest się ograniczonym wyobraźnią ani tym bardziej finansami. Na powierzchni 101 hektarów wyrwanych morzu nieużytków władze miasta stworzyły ogród jakiego na świecie dotąd nie było.

Idąc kładką łączącą 6 piętro hotelu Marina Sands Bay z tym niezwykłym parkiem ma się wrażenie wkraczania do nierealnej krainy jak z filmów fantastycznych. Nad morzem zieleni górują "super drzewa" -  przypominające kształtem afrykańskie baobaby wielkie konstrukcje z metalu, ale jednocześnie żyjące - stanowią podstawę dla tysięcy pnączy i kwiatów. Są tak pomyślane, że docelowo konstrukcja nie będzie widoczna, bo pokryje ją w całości ekspansywna roślinność. Już teraz jednak (dwa lata po oddaniu parku do użytku) rośliny sięgają metalowych koron. Supertrees mają wysokość od 25 do 55 metrów i jest ich łącznie 18.

W centralnym punkcie pomiędzy dwoma najwyższymi na wysokości 25 metrów na stalowych linach rozpięta jest ścieżka spacerowa. Nie jest długa, ale wystarcza by poczuć wspaniały surrealizm tego miejsca. Ścieżka obiega łukiem centralne "drzewo" na szczycie którego mieści się kawiarnia ze wspaniałym widokiem na park, marinę i miasto. Zwłaszcza wieczorem, gdy park jest oświetlony dziesiątkiem tysięcy swiatełek warto tam spędzić trochę czasu. Nie dla mnie ta atrakcja (przynajmniej nie tym razem), bo wieczorem będę już w drodze na lotnisko.

W cieniu "super drzew" ukryte są tematyczne ogrody: kolonialny, malajski, chiński i hinduski - a więc reprezentujące wszystkie kultury składające się na dzisiejszy Singapur. Oprócz tego do oglądania są pawilony tematyczne - np. położony na wzniesieniu "Pawilon Słoneczny" zasiedlany przez kaktusy i unikające wody sukulenty. Wielką atrakcję dla dzieci stanowi otwarty dopiero jesienią ubiegłego roku Children's Garden z kręcącymi się zraszaczami i fontannami. Bajkową scenerię uzupełniają wypielegnowane nasadzenia najrozmaitszych drzew i krzewów oraz drewniane rzeźby, niektóre użyteczne - np. stylizowane ławki. I to wszystko poprzetykane starannie zaplanowanymi jeziorkami.

Ale to jeszcze nic... Do zwiedzania parku podszedłem strategicznie, bacznie obserwując chmury i pamiętając o zwyczajowych codziennych popołudniowych ulewach. Kiedy około 14:00 mogłem za Kubusiem Puchatkiem powiedzieć "aj, aj, zanosi się na deszcz" do obejrzenia zostały mi jedynie dwie pokryte szkłem kopuły o nieregularnych kształtach.

O ile przy super drzewach "odjechałem" to teraz całkowicie odpadłem. No bo wyobraźcie sobie warszawskie Złote Tarasy powiększone trzykrotnie i pozbawione handlowego wnętrza, za to wyposażone w setki drzew oraz dziesiątki tysięcy roślin i kwiatów umieszczonych na kilkupoziomowych tarasach. Palmy wysokości 15 metrów, baobaby, drzewa butelkowe i wielokolorowe pole... tulipanów - element ekspozycji czasowej o nazwie "Tulipmania".

To Flower Dome - miejsce pokazujące okazy żyjące poza Singapurem, a więc w subtropikalnych obszarach Afryki, Australii, Ameryki Południowej i basenu Morza Śródziemnego. Rzeczywiście klimat wewnątrz jest znacznie suchszy niż miejscowy, a temperatura oscyluje w granicach 25-28°C - optymalnych dla np. tysiącletnich drzew oliwnych, których pokręcone pnie na mnie zrobiły znacznie większe wrażenie niż pole tulipanów ze stojącą pośrodku karetą Kopciuszka na szalejącej z aparatami wycieczce Japończyków. Ten Kopciuszek i stojąca nieopodal Królowa Śniegu w zaprzęgu reniferów to jedyne tandetne elementy tego niezwykłego miejsca.

Ja zresztą też zrobiłem tu rekordową liczbę zdjęć. Nie tyle co pewien Niemiec w Hobbitonie, ale dla mnie to są rzeczy absolutnie nieporównywalne. Tamto to była zwykła popkulturowa dykta.

Zgodnie z planem o 14:30 lunął deszcz. We Flower Dome zrobiło się niemal ciemno, dzięki czemu błyskawice stały się częścią spektaklu. Tuż obok jest druga gigantyczna "szklarnia" - wyższa, ale o mniejszej powierzchni. To Cloud Forest, w którym można zobaczyć rośliny, kwiaty i setki gatunków paproci żyjących w strefie klimatu równikowego w górach na wysokości od 1000 do 3000 m npm. Rzeczywiście warunki są tu zupełnie inne - ogromna wilgotność i dość niskie temperatury - 15-20°C. Najkrócej rzecz ujmując, wnętrze tej niesamowitej konstrukcji wypełnia 42-metrowej wysokości góra zbudowana z żelbetu i tak wyprofilowana by ten beton nie był widoczny. W całości pokrywa go płaszcz roślinności, którą można podziwiać z podwieszanych ścieżek dla zwiedzających. Z zachodniej strony "góry" spada pionowo 35-metrowy wodospad.

Jak już pisałem - odpadłem. Te rośliny, te kwiaty. Wystarczy powiedzieć, że jest to królestwo najróżniejszych kolorów i kształtów orchidei, które są zresztą oficjalnym kwiatem Singapuru. Kiedy już zmierzałem do wyjścia, pod kopułą zaczęły się zbierać autentyczne chmury i - daję słowo - zaczęło delikatnie kropić. W tym samym momencie ponad kopułą właśnie kropić przestawało. Słowa są ułomne - uwierzcie mi.

Kiedy potem jadłem smaczne penne w jednej z rozmieszczonych tu restauracji, postanowiłem bez dwóch zdań, że to jest miejsce, do którego muszę jeszcze wrócić. Kolejne takie miejsce na mojej trasie...

Gardens by the Bay to pomysł wspomnianego już dyktatora Lee Kuan Yewa, firmowany przez jego syna, premiera Lee Hsien Loonga, który w 2005 roku rozpisał konkurs na zagospodarowanie tego terenu. Wpłynęło 70 prac złożonych przez 170 firm z 24 krajów. Wygrało konsorcjum firm - Gran Associates i Gustafson Porter. Przy realizacji projektu zatrudnienie znalazło wielu podwykonawców, a całość kosztowała nieco ponad miliard dolarów. To prawie połowa całego rocznego budżetu miasta społecznego Warszawy. Samo utrzymanie kompleksu kosztuje 58 mln dolarów rocznie.

Kto zabroni bogatemu skromnie żyć.

2 komentarze:

  1. Niesamowite :-)
    Czy będą następne odcinki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie z tym kłopot, bo każda nawet najdłuższa podróż, kiedyś się kończy...

      Usuń