środa, 1 kwietnia 2015

Carpe diem

Byłem tak blisko australijskiego interioru, a nie postawiłem na nim stopy. Konkretnie, byłem od niego 11 kilometrów. Tyle, że w pionie. Patrząc przez okno na to spalone słońcem bezkresne pustkowie próbowałem sobie wyobrazić pierwszych odkrywców tych ziem. Jakie trudności musieli pokonać i jak często czekały ich rozczarowania.

Był wśród nich pamiętany tu i szanowany Paweł Edmund Strzelecki, który przeszedł australijski kontynent ze wschodu na zachód i przez wiele miesięcy prowadził badania. Zostawił po sobie piękną pamiątkę - nazwał najwyższy szczyt Australii Górą Kościuszki i o dziwo ta dziwna nazwa się przyjęła. Mount Kosciuszko ze swoim wzrostem 2228 m npm. jest drugim najwyższym wzniesieniem w całej Oceanii. Wyższy jest tylko... Mont Orohena na Tahiti (2241 m npm.).

A propos - pamiętacie sprytną królową Pomare na Tahiti. Wspomniany Strzelecki spędził na Tahiti kilka miesięcy od października 1838 do stycznia 1839. Zaprzyjaźnił się bardzo z wielką królową Pomare i pomógł jej zreformować system sądowniczy. Niestety, były to ostatnie lata niepodległości Królestwa Tahiti zanim rywalizację o "nadzór" nad wyspami wygrali Francuzi.

Siedząc w samolocie Malaysian Airlines MH122 nie sposób nie pomyśleć o innym locie MH370, który ponad rok temu zniknął z radarów niedługo po starcie i do tej pory nie odnalazła się nawet jego najmniejsza cząstka. Wiadomo tylko, że leciał przez wiele godzin i ze spadł najprawdopodobniej do Oceanu Indyjskiego.

Odruchowo rozejrzałem po moim samolocie z Sydney do Kuala Lumpur -  pełen przekrój: Europejczycy, Azjaci, Australijczycy, rodziny, matki z dzieckiem, turyści, biznesmeni, zakochane pary, emeryci. Właśnie tacy ludzie byli także w TAMTYM samolocie. Wsiedli tak jak my, jedni zmęczeni, inni radośni i roześmiani. Mogli wsiąść do innych samolotów, ale akurat wybrali ten. Przypadek. Mieli po prostu straszliwego pecha.

Podobnie jak inni pasażerowie Malaysiana, którzy wsiedli w Amsterdamie do MH17, zastrzelonego potem nad Ukrainą. Dlaczego właśnie oni...

Nie sposób także nie pomyśleć o tych, którzy lecieli airbusem Germanwings, który rozbił się ostatnio w Alpach. W tym przypadku przynajmniej wiadomo, co się stało, jaką była tego przyczyna. Trafili poprostu na pilota psychopatę, który w ten widowiskowy sposób popełnił samobójstwo zabierając przy okazji ze sobą 149 kompletnie przypadkowych osób, które miały pecha wybrać ten a nie inny samolot.

A co się stało z MH370? Moim zdaniem to też było rozszerzone samobójstwo pilota. Miejscowe media w Kuala Lumpur pisały, że dwa dni wcześniej opuściła go żona i zabrała dzieci, które były dla niego wszystkim. Stracił z oczu cel życia. Może był w depresji - przecież przez ostatnie tygodnie im się nie układało...

Oczywiście wiele osób przeżywa takie sytuacje, nie znaczy to, że są zdolni do tak szalonych czynów. Jest jednak grupa ludzi, podobno rosnąca, która ma po prostu bardzo nisko zawieszony próg odporności. Jak szklanka z meniskiem wypukłym. Wystarczy jedna dodatkowa kropla i "się przelewa".

Bardzo prawdopodobne, że pilotowi Malaysian właśnie wtedy się przelało. Może gdy drugi pilot wyszedł z kabiny, przyszedł mu do głowy ten straszliwy pomysł.

Mogło być tak:

Drugi pilot wychodzi z kokpitu. Pierwszy zamyka drzwi i wyłącza transponder, dzięki któremu samolot wysyła sygnał "tu jestem". Teraz znika z radarów (i aplikacji FlightRadar, dzięki której każdy na bieżąco może śledzić ruch lotniczy - polecam). Pilot zmienia kurs. Dokonuje dekompresji kabiny. Można z samolotu po prostu wypuścić powietrze. Na wysokości 11 km nie ma czym oddychać. Wypadają maski tlenowe, tylko, że one wystarczają na pół godziny. W kabinie pilot ma do dyspozycji tlen wystarczający na 3 godziny lotu.

Nawet jeżeli drugi pilot lub pasażerowie próbują się dostać do kokpitu, to nie sforsują drzwi. Po zamachach 11 września ze względów bezpieczeństwa  zmieniono przepisy. Kokpitu żadnego samolotu nie da się otworzyć bez specjalistycznego sprzętu. To samo było z niemieckim airbusem. Nikt nie przewidział, że bezpieczeństwa lotu trzeba będzie bronić przed pilotami.

Tymczasem samobójca z MH370 po uśpieniu (uduszeniu) pasażerów i reszty załogi ustawił autopilota na konkretny kurs. Samolot mógł tak lecieć samodzielnie aż do wyczerpania paliwa. Po 8 godzinach maszyna spadła gdzieś do Oceanu Indyjskiego na południowy-wschód od Australii. Prawdopodobnie ten samolot nigdy nie zostanie odnaleziony. Ocean ma tam 5 km głębokości.

Jaki straszliwy przypadek rządzi naszym życiem. Można pewne rzeczy planować, starać się, walczyć, ale nie można mieć czegoś NA PEWNO. Bo jest jeszcze ten cholerny przypadek. I oczywiscie nie dotyczy to wyłącznie samolotów.

Dlatego drodzy Państwo, trzeba się cieszyć chwilą. Nie odkładać na później marzeń i rozmaitych przyjemności. Owszem, należy myśleć o tym co przed nami, ale tak się składa, że w danej chwili jest tylko tu i teraz. Nie ma tego co było i tego co będzie. A to jak przeżywamy chwilę obecną jest jedynym konkretem. Całe nasze życie składa się właśnie z takich chwil.

Hope for the best. Bierz co jest!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz