wtorek, 31 marca 2015

Jak stałem się (chwilowym) nielotem...

"Cieszyłem się, że będąc tak blisko Hadesu, mogę mimo wszystko stamtąd wrócić" - powiedział o swej wizycie w Rotorua George Bernard Shaw.

To rzeczywiście teren podwyższonego ryzyka. W tej okolicy co chwilę widać unoszące się opary jakby miejscowa ludność zajmowała się zawodowo palenienlm ognisk. Kupując działkę budowlaną przede wszystkim trzeba ją  obwąchać a i to nie daje gwarancji, czy któregoś pięknego dnia na tarasie nie wybuchnie nam gejzer, a w miejscu piaskownicy nie pojawi się krater z bulgocącym błockiem.

Razem z Krystyną przejechaliśmy po Wyspie Północnej dokładnie 915 km. Bez samochodu zobaczyłbym bardzo niewiele. To praktycznie jedyna opcja, chyba, że ktoś chce zapłacić 2000 NZD za tygodniową zorganizowaną wycieczkę. No ale wtedy jest się zależnym od reszty turystów.

Tak czy inaczej Nowa Zelandia jest warta swej sławy, a ja przez 4,5 dnia widziałem przecież zaledwie jej niewielki wycinek. Na dokładne zwiedzenie nie starczyłoby pewnie moich 24 dni przeznaczonych na tę wyprawę. No ale, jak to mówią - piece of something is better than all of nothing!

Ostatnie kilometry przed lotniskiem stały się nerwowe bo stacja benzynowa, do której zmierzałem, była zamknięta (cześć biznesów bierze sobie w poniedziałek wolne). A że wynająłem auto w systemie full-to-full, musiałem poszukać innej stacji. Ale i tak niepotrzebnie się spieszyłem, bo pan z Emirates kazał mi czekać by sprawdzić czy zmieszczę się do tego samolotu do Sydney.

A samolot to niesamowity. Dwupokładowy Airbus 380-800, wielka, przestronna maszyna i zadziwiająco cicha jak na taką masę. Chciałem zobaczyć jak wygląda górny pokład, ale obsługa nie pozwoliła.
- Za każdym razem ktoś chce obejrzeć. Gdybyśmy na to pozwalali, to musielibyśmy oprowadzać wycieczki. Poza tym pasażerowie klasy First i Biznes ulokowani na górnym pokładzie płacą między innymi za spokój - wyjaśniła mi szczupła, wysoka stewardesa wyglądająca na Europejkę (jak się później okazało - Niemka). Sfotografowałem tylko schody na górę.

Ale klasa ekonomiczna jest wystarczająca komfortowa, a serwis pokładowy znakomity - świetny ciepły posiłek. Miałem wrażenie, że fotele  ustawione w systemie 3-4-3 otrzymały po kilka centymetrów więcej szerokości niż w innych maszynach, co potęgowało poczucie przestronności. Bardzo podobało mi się to, że moment startu i lądowania był pokazywany na ekranach pasażerów za pośrednictwem kamery umieszczonej na dziobie samolotu.

Na pokładzie 494 pasażerów i 18 osób personelu pokładowego wyłącznie płci żeńskiej. Panie reprezentowały 10 narodowości i łącznie mówiły w kilkudziesięciu różnych językach. Wszystkie jak z konkursu piękności - w seksownych, obcisłych beżowych spódnicach z bordowymi rozcięciami - w kolorze identycznym co mocna szminka na ustach oraz w równie obcisłych lekko prześwitująchych białych bluzkach. Zaraz, zaraz, czy to są linie reprezentujące kraj muzułmański, w którym kobiety w większości zakrywają nie tylko nogi i ręce ale też twarze?

Szkoda, że lot z Auckland do Sydney trwał tak krótko. Teraz muszę odebrać bagaż i "nadać się" raz jeszcze na lot Malaysian Airlines do Kuala Lumpur,  który mam za 2,5 godziny. Nie mogłem tego zrobić w Auckland, bo ten drugi odcinek mam niepotwierdzony. I rzeczywiście - jest overbooking. Dzisiaj nie polecę. Pani z Malaysian mówi,  że jutro też nie ma szans i pojutrze też nie. Oczywiście mogę przychodzić na każdy lot i próbować...

Jest 21:00 a ja potrzebuję WiFi. Pogodziłem się już, że Kuala Lumpur znajdzie się poza moją trasą. Kupiłem zatem w systemie bilet z Sydney do Singapuru na jutrzejszy lot przedpołudniowy, w którym było jeszcze kilka wolnych miejsc. Znalazłem sobie nawet fajny i całkiem niedrogi hotel w Singapurze, ale na wszelki wypadek jeszcze go nie rezerwowałem. Na razie wziąłem nocleg na dzisiaj przy dworcu kolejowym Central w Sydney - stary ale fajny Royal Exhibition Hotel.

Kiedy rano przyjechałem odprawić się do Singapuru, Pan z Quantasa skrzywił się i zagadał z francuska "marne szanse". Siedząca obok pani dała jednak nadzieję - coś się znajdzie. Na razie poleciła mi zmienić spodnie na długie bo jestem niezgodny z "dress code" linii Quantas. Kiedy przybiegłem w przepisowowym outficie, dowiedziałem się, do Singapuru też nie polecę. Może nastepnym lotem - łapię się do składu jeśli do odprawy nie zglosi się co najmniej 3 pasażerów. W podobnej sytuacji znalazła się nowozelandzka para. Przy okazji wyjaśniło się skąd ten tłok w samolotach. Nie stałem się ofiarą krykieta, tylko tradycyjnych jesiennych 2-tygodniowych ferii szkolnych, które w Australii właśnie się zaczęły.

Siedzę więc sobie w kawiarni i stukam te słowa. 

Następny lot do Singapuru Quantas wykonuje o 17:00 więc z głupia frant poszedłem jeszcze do Malaysiana, który kolejny lot do Kuala Lumpur ma o 14:40. I co? Kolejna wolta. Biorę ostatnie miejsce. Wyląduję dzisiaj jednak w Malezji, a nie w Singapurze. Życie cały czas niesie niespodzianki. Jest jak pudełko czekoladek. Z tym, że niektóre są gorzkie.
Biegnę!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz