czwartek, 19 marca 2015

Nana Tahiti

Barcelona zapewne właśnie rozbiła City, a my minęliśmy równik meldując się ponownie na półkuli północnej. Nie było mnie tu cały tydzień, a zmian nie widać żadnych.

Pułap 11888 m (39000 stóp), prędkość 874 km/h. W Los Angeles ziąb: 21°C w dzień i tylko 10°C w nocy. Niektórzy pasażerowie, zwłaszcza Tahitańczycy już teraz siedzą w grubych bluzach.

Powrót tą samą trasą do LA został na mnie wymuszony - w moim systemie biletowym z Tahiti nie mógłbym inaczej wylecieć. To jedyny odcinek trasy, który muszę powtórzyć. Zresztą LA traktuję tylko jako stację przesiadkową, by móc polecieć dalej.

Tahiti - rajska wyspa. Generalnie jest taka jak sobie wyobrażałem. To co mnie zaskoczyło to europejskość Pape'ete, które przy odkurzeniu i posprzątaniu mogłoby uchodzić za miasto nadmorskie w Prowansji. Im dalej od Pape'ete tym piękniej i bardziej dziko. To, co zachwyca na każdym kroku to intensywne kolory i kwiaty. Są wszędzie, a zwłaszcza za lewym uchem tutejszych kobiet. Nawet panie kontrolujące bagaże na stołecznym lotnisku miały je wpięte za ucho - jedna biały kwiat tiara, a druga różowego hibiscusa.

Mój radosny uśmiech na ten widok musiał im się wydać podejrzany, bo skierowały mnie na specjalistyczną kontrolę antynarkotykową. Samotny Europejczyk, w dodatku z jakiegoś dziwnego kraju - usual suspect of drugs trafficking.

Śpieszę uspokoić, że szczegółowe pomiary wykazały, że ani moje dłonie, ani kieszenie, pasek czy paszport nie miały kontaktu z najmniejszymi nawet ilościami białego proszku. W każdym razie - nie można ich już było wykryć.

W tym temacie nie ma żartów. Mój kolega jeszcze w czasie studiów dał się wykorzystać pośrednikom i wpadł w Ekwadorze. W tamtejszym więzieniu spędził długich 7 lat. Edward Miszczak z TVN zrobił potem o nim film. Facet wyszedł z tego piekła o 30 lat starszy.

Po starcie pilot francuskich "trzech siódemek" zrobił frajdę wszystkim tym, którzy siedzieli po prawej stronie samolotu i zatoczył kółko wokół Mo'orea. W tym totolotku dobrze obstawiłem strony i mogłem jeszcze raz popatrzeć na turkus laguny i góry, z których wielki i mądry Ta'aroa wyrwał kiedyś w niebo miliony ton skał tworząc dwie piękne zatoki Oponuhu i Cook-a. Kiedy w kwietniu 1769 roku James Cook wylądował w pierwszej z nich (nazwy później pomyłkowo zamieniono), był zachwycony pięknem i godnością miejscowych ludzi, których potem przedstawiał w swoich raportach jako "szlachetnych dzikusów". Dziś tam w dole jest trochę szlachetnych i trochę dzikusów, którzy próbują wiązać koniec końcem w kapitalistycznej rzeczywistości przyniesionej przez białasów z Europy, nie wyrzekając się jednocześnie swojego aita pe'a pe'a.

Popatrzyłem w dół i mógłbym przysiąc, że dostrzegłem Geraldine siedzącą na swoim tarasie. Patrzy z błogością na turkus laguny i popija ulubioną cafe latte. Za kilka minut ruszy na prom do Pape'ete by odebrać swoją nową Toyotę Aygo.

Nana Tahiti.
Wrócę tu za 10 lat. Z żoną.

4 komentarze:

  1. Robert, coś niesamowitego! Tylko tyle. Jestem pod wrażeniem, ogromnym.
    Fajnie, że można Cię jeszcze śledzić.
    B.Traveller powinien Ci się z szacunkiem ukłonić....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Ja chyba się domyślam kto się kryje pod tym Anonimem ;-)

      Usuń
  2. Tak, to ja:) hehe
    Ja nie ogarniam tego interneta i nie mogę się podpisać. Legalna blond - czyli "nie ogarniam".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest jak najbardziej OK. W końcu sam blog tez jest anonimowy.

      Usuń