niedziela, 15 marca 2015

Rekin, rekin!

Popołudniu przestało padać, wziąłem więc kajak i ruszyłem w stronę rafy koralowej. Krawędź rafy, o którą z hukiem rozbijają się fale, znajduje się jakieś 700 metrów od brzegu (co zresztą znakomicie widać na zdjęciach satelitarnych ;-)). Przed krawędzią rafy jest turkusowa płycizna najeżona wyrastającymi z dna koralowcami z mnóstwem podmorskiej roślinności oraz ryb wszelkich kolorów i wielkości.

Aby się tam dostać, trzeba przepłynąć przez głębię, gdzie woda jest granatowa i dzisiaj mocno falująca. Niezłe ćwiczenie - trzeba się było namachać żeby przebić się pod wiatr i fale. Ale nagrodą jest prawdziwy turkus laguny i całe podwodne życie, które jest na wyciągnięcie ręki jeśli się tylko ma maskę z rurką i płetwy.

Ja miałem. Nurkowałem ostrożnie nie oddalając się od kajaka. Pode mną kopulaste koralowce, żółte ukwiały, które wbrew pozorom nie są roślinami a zwierzętami i tysiące kolorowych rybek. Trzeba było uważać,  bo wszędzie wystawały kolce jeżowców.

Z jednego z zakamarków wypłynęła murena - te zwierzęta miałyby duże szanse w konkursach na najbrzydsze stworzenia na świecie. Ich pyski to obraz nędzy i rozpaczy, a mi kojarzą się z wiecznie nieszczęśliwą koleżanką z jednej ze smutnych obecnie korporacji.

Tak mi się dobrze pływało, że za stadem żółto-zielonych rybek ruszyłem za otwierający się na prawo załom rafy koralowej. I... zamarłem. Załom okazał się sypialnią pary 3-metrowej długości rekinów. Obydwa potwory - chyba równie zaskoczone - wlepiły we mnie ślepia. Przez chwilę gapiliśmy się na siebie a mi przez głowę przeszła myśl, że to strasznie krępujący moment dla obydwu stron. Pod maską poczułem intensywne plusowanie jak.... jak Justyna Kowalczyk pod Alpe Cermis. Próbowałem się powoli wycofać, jakbym chciał powiedzieć "nic nie zaszło". Rekiny nie czekały i ruszyły w moją stronę - najpierw wystartował ten mniejszy, chyba ona. Błyskawicznie rzuciłem się w stronę kajaka i w tym momencie przydzwoniłem o niego czołem. Na szczęście wiatr i fale zniosły go w moim kierunku. Jednym szarpnięciem wciągnąłem się do środka. Ostatnio chodziłem na siłownię, ale żeby aż tak? Adrenalina w sytuacjach ekstremalnych wyzwala dodatkowe siły i możliwości. Rekiny były tuż za mną. Wskakując na kajak uderzyłem jednego w nos. Niechcący przecież! To je jeszcze bardziej rozwścieczyło. Pływały teraz wokół kajaka, tej mojej ratującej życie łupiny, a ja patrzyłem przerażony na wystające z wody płetwy grzbietowe. - Jak na filmie - przyplątała mi się idiotyczna myśl. Złapałem wiosło i ruszyłem co sił w ramionach. Do brzegu było jakieś 500 metrów. Nie mam szans - trzeźwo oceniłem sytuację. Rzeczywiście - rekiny płynęły równie szybko. Co chwilę uderzały w bok kajaka. Przy każdym uderzeniu starałem się robić przeciwwagę. Udawało się. Do czasu. Przyszła mi do głowy kolejna idiotyczna myśl - przecież nie masz chłopie zdjęcia do swojego bloga. Chwyciłem swój podwodny aparat i skierowałem w stronę szarżującej na mnie bestii. Nacisnąłem migawkę na ułamek sekundy przed uderzeniem. Ostatnie co widziałem to wielkie zębiska zaciskające się na moim nadgarstku. I wtedy się obudziłem...

6 komentarzy:

  1. No dobra, to było paskudne...nie można narażać czytelników na taki stres...niektórzy tu się martwią i zanim dotrą do ostatniego zdania, gotowi paść na zawał! I co wtedy, no?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten co pisze, może i tak, ale ci, co czytają?! Więcej troski o czytelników proszę...

    OdpowiedzUsuń
  3. No mój Drogi, jesteś mistrzem budowania napięcia :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam sie z Asia!!! Redaktor Artysta - Sadysta!!! Zeby tak rekina w nos???:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń