środa, 11 marca 2015

CDG


Czyta Wyborczą, a więc jest polskojęzyczny. Usiadł przy oknie i ani razu w nie nie spojrzał. Zaraz po starcie i wyłączeniu napisu "zapiąć pasy" pognał do toalety. Było  to wyzwanie logistyczne bo musiał podnieść mnie i elegancką staruszkę siedzącą od strony korytarza (Airbus A320 ma po sześć miejsc w rzędzie przedzielonych korytarzem).
Około 40 lat, koszula w kratę, elegancki. Ale bardzo niespokojny. Wierci się, podnosi kolano, zapiera się obydwoma nogami.
- Pilot zapowiedział turbulencje i rzeczywiście strasznie szarpie - wyrwał mnie z pół-drzemki. Próbowałem wyczuć to szarpanie, ale poczułem tylko lekkie wibracje. - Ale skąd turbulencje, skoro niebo takie czyste - po raz pierwszy popatrzył w stronę rozświetlonego słońcem okna.
Próbowałem go uspokoić, ale na nic się to zdało. - Bo widzi Pan, ja nie czuję się komfortowo w samolocie. A pan? - odwrócił wzrok z nadzieją. - Ja, szczerze mówiąc - uwielbiam latać.

- No tak, tłumaczę sobie ale to nic nie daje. Widzi Pan, czytałem, że szansę przeżycia mają Ci, którzy siedzą blisko wyjść ewakuacyjnych. Ja dokładnie policzyłem - dzielą nas od nich 4 rzędy - niech się Pan obejrzy. Poza tym statystycznie najbezpieczniej jest z przodu samolotu (to akurat fałsz, bo statystycznie to tył jest przed przodem, a najgorzej jest w środku).
Faktycznie - dotarło do mnie, że siedzimy najbardziej z przodu jak się da, czyli w pierwszym rzędzie za biznes klasą. Tyle, że różni nas to, że ja znalazłem się tam przypadkiem.

Elegancka staruszka przysłuchiwała się z niepokojem. Ten niepokój najwyraźniej udzielił się francuskiej stewardesie bo wylała eleganckiej staruszce sok pomidorowy na spodnie i siedzenie. W wyniku tej operacji elegancka staruszka zyskała w kwestiach bezpieczeństwa bo pełna wyrzutów sumienia stewardesa postanowiła przenieść ją w ramach zadośćuczynienia do klasy biznes czyli do przodu.
Kracisty popatrzył na nią z jawną zawiścią i z pewnością nie chodziło mu o ciepłe danie i wykwintne alkohole tam serwowane.

"Turbulencje" minęły, ale pięści cały czas zaciskały się na poręczach. - Bo widzi Pan, im wyżej jesteśmy tym gorzej się czuję.
Próbowałem pocieszyć: - Powiem Panu coś - jeśli chodzi o bezpieczeństwo, jest dokładnie odwrotnie. Wysokość przelotowa i w dodatku na autopilocie to najbezpieczniejsza część lotu. Ponad 95 procent katastrof lotniczych zdarza się przy starcie i lądowaniu. Poza tym, gdyby nawet teraz odcięło nam nagle obydwa silniki - co jest nieprawdopodobne - to taki samolot może szybować z  pułapu 11 km do lotniska nawet 25 minut bez pomocy silników. Czyli jakieś 80 km.
No tak, ale jeżeli samolot rozpadnie się w locie, to na tej wysokości nie ma szans - upierał się.
- Nie ma takiej możliwości - wie pan jakim testom przeciążeniowym poddawane są skrzydła każdego samolotu przed oddaniem do eksploatacji? Jedyne, co nam grozi na tej wysokości to ostrzał pro-rosyjskich separatystów albo pilot psychopata. Groźne są też wysokie na 10 km chmury burzowe typu cumulonimbus, ale tych jakoś nie widać w tym słońcu - zażartowałem, ale sądząc po minie sąsiada, żart mi się nie udał.

- W każdym razie ktoś,  kto wymyśli jakiś spadochron dla całego samolotu albo katapulty ze spadochronami dla pasażerów to kiedyś dostanie Nobla - zakończył już uspokojony, bo podchodziliśmy właśnie do lądowania.

- Krzysztof jestem, miło było wspólnie lecieć - wyciągnął rękę.  Krzysztof pracuje we Francji dla firmy zajmującej się produktami żywnościowymi (nazwa znana redakcji). Jest ważnym dyrektorem. I niestety - musi często latać. Zawsze w stanie nietrzeźwości.

- Krzysztof, nie wiem czy Cię to pocieszy,  ale ja teraz muszę przeskoczyć Atlantyk. I jeszcze Amerykę...
- W życiu! - machnął tylko ręką z mieszanką przerażenia i swego rodzaju nabożnego szacunku w oczach.

Paryż, lotnisko Charles de Gaulle, godzina 18:00 czasu lokalnego.

1 komentarz: