niedziela, 29 marca 2015

Kto wyśrubował Krystynę

Gdyby tak wziąć wielką szpilę i wbić ją pionowo w globus w punkcie o nazwie Warszawa, a następnie przeprowadzić dokładnie przez jego środek, to szpila wyszłaby z globusa na Oceanie Spokojnym, niedaleko brzegów Wyspy Południowej (jak wiadomo na Nową Zelandię składają się dwie duże wyspy o nieskomplikowanych nazwach i wiele maleńkich). Ten eksperyment przeprowadziłem jeszcze w dzieciństwie niszcząc przy okazji szkolny globus. Przez dziesiątki lat nikt się nie dowiedział, że to ja. Aż do dzisiaj.

Po Hobbitonie ruszyłem na południe do Turangi nad jeziorem Taupo. Deszcz towarzyszył mi cały czas, a ołowiane chmury zdały się wisieć tuż nad głową. Psuło to trochę widoki, a naprawdę było co oglądać. Wyspa Północna jest niesamowicie urozmaicona. Teren pofałdowany jak na Mazurach, tylko znacznie mniej wody. Na tych pagórkach co chwilę widziałem pasące się nawet w tym deszczu stada dziesiątek owiec i krów. Łąki jak okiem sięgnąć, innych upraw niewiele. W Nowej Zelandii nie ma wsi w naszym rozumieniu. Są porozrzucane na wzgórzach pojedyncze farmy i miasta, głównie parterowe.

Noc w Turangi była bardzo przyjemna - lubię spać gdy słychać bębniący o dach deszcz. Miejscowość piękna i romantycznie położona nad wielkim jeziorem Taupo dokładnie w środku Wyspy Północnej. To największe jezioro w Oceanii (nie licząc wysychającego australijskiego Eyre). Dla porównania - niemal sześć razy większe od naszych Śniardw. Jego średnia głębokość to 110 metrów, podczas gdy nasze największe jezioro jest płytkie - średnio raptem kilka metrów. Ta masa wody wypełnia zapadlisko na styku płyt tektonicznych: pacyficznej i australijskiej. Ta pierwsza wciska się pod tę drugą, powodując co jakiś czas trzęsienia ziemi, erupcje wulkaniczne i zjawiska geotermalne, dla których w te okolice przyjechałem.

Ciągle padający deszcz nie ułatwiał pakowania i kiedy włączyłem Krystynę, ta pokazała, że do Wai-o-tapu dojadę o godzinie 11:16. Niech to szlag. Myślałem, że jestem bliżej. Tymczasem słynny gejzer "Lady Knox" wybucha tam codziennie o 11:15 wspomagany zresztą przez obsługę parku, która wrzuca w czeluść mydło techniczne, które zmniejsza napięcie powierzchniowe. Tak wspomagana Lady Knox daje wtedy upust swej złości.

OK, jeśli pojadę szybko, to może urwę parę minut. A tu jeszcze muszę się zatrzymać, żeby zrobić zdjęcie tego wielkiego jeziora, którego wczoraj po ciemku przecież nie widziałem. Zatrzymałem się dwa razy. Co ja stop, to Krystyna 11:17. Zdjęcia i tak do niczego, bo leje nieustannie. Wycieraczki na trzecim biegu ledwie dają radę.

Docisnąłem. Droga jakości naszej drogi krajowej, ale łatwiej się jedzie bo mniej skrzyżowań i miejscowości, choć więcej zakrętów. Tylko te samochody jadące spacerowo nie więcej niż przepisowe 100 km/h. Nauczyłem się wyprzedzać, że tak powiem - a rebour (na prawy pas i myk na lewy). Wiem, wiem, nie powinienem...

Leje jeszcze bardziej, o ile to możliwe. A Krystyna niechętnie rezygnuje z kolejnych minut. Kto ją tak wyśrubował? Te nowoczesne Krystyny są na tyle sprytne, że uczą się stylu jazdy i na bieżąco dostosowują przewidywany czas przybycia. To musiał być jakiś turysta z Europy, bo miejscowi tak nie jeżdżą. Australijczycy i Amerykanie też nie. 

W połowie dystansu Krystyna pokazała czas dojazdu 11:11. Jest dobrze, powinienem zdążyć. Pełna koncentracja i staram się nie przekraczać 120 km/h. No chyba, że odcinek prosty i pusty. Powiem wam - ta Toyota Yaris to zacny samochód, a to było najtańsze i najmniejsze dostępne na lotnisku auto.

Na zalany deszczem parking Wai-o-tapu wpadam zadowolony. Zdążyłem. Na prawie 100 km urwałem Krystynie całe dziesięć minut. Nieźle. I wtedy mnie olśniło. A może to ja sam wyśrubowałem Krystynę? Może się ta bestia tak szybko uczy - przecież wczoraj też nie jechaliśmy  spacerkiem. No ale jak ktoś ma 4 dni na zwiedzenie Nowej Zelandii...

Truchtem do visitors center. Zegarek pokazuje 11:08. Dawać mi tu Lady Knox...

1 komentarz: