czwartek, 26 marca 2015

Ofiara krykieta

Lubię w Australijczykach to, że są uprzejmi uprzejmością nienachalną. W przeciwieństwie do Amerykanów, u których te wszystkie "hi; how are you doing today; how is it going buddy" są okraszone jakby zaprogramowanym, a przez to sztucznym uśmiechem. Wszystko wydaje się tam przesadzone. Chociaż i tak to lepsze niż polski smutek na twarzy i jakikolwiek brak kontaktu.

Lubię Australię też za to, że odległości liczy w kilometrach, wagę w kilogramach, a temperaturę w stopniach Celsjusza. W tej sytuacji jestem im w stanie wybaczyć dziwne gniazdka elektryczne i ruch lewostronny, do którego zresztą zdumiewająco szybko się przystosowałem.

Wczoraj po moich plażowych "odkryciach" astronomicznych, kiedy wreszcie zlokalizowałem północ, ruszyłem do Parku Narodowego Bouddie z przepięknym lasem eukaliptusowym na wysokiej skarpie nad brzegiem oceanu. Niestety, nie spotkałem żadnego misia Koala. A tym bardziej kangura. One mieszkają raczej w interiorze, na który w czasie tej podróży nie mam czasu. Mógłbym pójść w Sydney do ZOO, ale to byłoby raczej śmieszne. Nie będę udawał, że widziałem, skoro nie widziałem. Niech zostanie jakiś pretekst do powrotu tutaj.

Miejscem, do którego dotarłem najdalej na północ było pięknie położone na nadmorskich skalnych klifach miasteczko Terrigal. Później przez Gosford wróciłem do Sydney do tego samego Harbour Hostel, w którym nocowałem dwa dni temu. Innej opcji hotelu zresztą nie było, bo w Sydney mamy najazd kibiców - trwają właśnie mistrzostwa świata w krykiecie, bardzo popularnym w południowo wschodniej Azji, RPA, Australii i Nowej Zelandii. Nawet w moim 6-osobowym pokoju, dwóch dżentelmentów to Hindusi, którzy są tu po to by dopingować swoich. Twierdzą, że Indie mają wyjątkowo silną drużynę i przyjechały po zwycięstwo.

Oglądaliście kiedyś krykieta? Mnie zdecydowanie bliżej do krokietów. Z grubsza rzecz biorąc należy trafić skórzaną piłeczką w trzy pionowe paliki w czym przeszkadza gracz drużyny przeciwnej machając drewnianą łopatką. Upaszczając - gdyby machał okrągłym kijem, byłby to amerykański bejsbol. Yankesi zmienili zasady przyniesione przez brytyjskich osadników czyniąc grę bardziej interesującą. Really? Krykiet tymczasem pozostał popularny w krajach należących do Wspólnoty Brytyjskiej - czyli dawnych koloniach Zjednoczonego Królestwa.  

Lewostronnie przejechałem nieco ponad  300 km. Drogi piękne, a wszyscy jeżdżą bezpiecznie. Maksymalna prędkość na autostradzie to 110 km/h. Nie udało mi się zaobserwować nikogo, kto jechałby szybciej niż 120 km/h. Zdaje się, że te 10 km/h to granica tolerancji miejscowej drogówki.

Dzisiaj rano, w drodze na lotnisko zwariowała moja australijska Krystyna (tak nazywam każdą moją nawigację samochodową). Wydawała mi sprzeczne polecenia, a mapa na ekranie kręciła się w kółko. Jak nic dostała świra od tej jazdy po niewłaściwej stronie drogi. Reset nie pomagał, więc wreszcie wyłączyłem natrętną babę i jechałem na azymut.
W Nowej Zelandii, do której właśnie lecę ruch jest również lewostronny, ale może tamtejsza Krystyna będzie bardziej przytomna.

Na lotnisku dowiedziałem się, że nie wpuszczą mnie do NZ jeśli nie będę miał biletu powrotnego. Każdy odcinek kupowałem sobie do tej pory online w przeddzień wylotu, co dawało mi dużą elastyczność wyboru. A tu Pani z Qantas mówi mi, że jeśli chcę być wpuszczony do Nowej Zelandii to muszę teraz wykupić bilet na wylot z tejże. Takie przepisy. OK- zalogowałem się do systemu i zdziwiłem się mocno, bo wszystkie loty z Auckland na 30 i 31 marca są już niemal pełne. Kupiłem bilet ze świadomością, że za kilka dni mogę mieć problem z wydostaniem się z Nowej Zelandii. Będziecie przysyłać paczki?

Ale problem nielotu przyszedł szybciej niż się spodziewałem. Wróciłem do Pani z Qantas i dowiedziałem się, że mój lot do Auckland ma overbooking i ja z moim biletem typu "stand-by" będę nadal robił stand-by jeszcze co najmniej przez kilka godzin. Nie pomogły moje deklaracje, że mogę siedzieć na tzw. jump seat (siedzenia dla obsługi pokładowej), a nawet stać przez całe 3 godziny. Takie są uroki tańszych biletów w tym systemie.

Lotem o 10:55 więc się nie zabrałem. Następny samolot Qantas leci o 16:00. Ciągle jest w nim kilka wolnych miejsc. Może się uda. W sytuacji gdy zarówno "wlot" jak i wylot do Auckland są zagrożone, nie pchałbym się tam w ogóle gdyby nie fakt, że mam już wynajęty samochód i opłacony pierwszy nocleg. Niestety, w tej sytuacji dotrę do łóżka nie wcześniej niż o północy czasu lokalnego. Oby.

Z nudów zajrzałem do sieci, by się czegoś dowiedzieć o tych krykietowych mistrzostwach. I... wszystko stało się jasne. 11 Cricket World Cup trwają od 14 lutego do 29 marca (czy oni naprawdę potrzebują aż tyle czasu?) i są organizowane wspólnie przez Australię i Nową Zelandię. Bierze w nich udział 14 drużyn. Dzisiaj w Sydney grany jest półfinał pomiędzy Australią i Indiami. A dwa dni temu w pierwszym półfinale u siebie Nowa Zelandia pokonała RPA "czterema bramkami" a w zasadzie trafieniami w paliki (win by 4 wickets).

29 marca na Eden Park w Auckland Nowa Zelandia zagra w finale ze zwycięzcą dzisiejszego meczu. Może by tak pójść? Kiedy będę miał drugą szansę obejrzenia na żywo finału mistrzostw świata w krykiecie... O ile oczywiście są jeszcze dostepne bilety.

I ja naiwny chciałem po tych mistrzostwach znaleźć miejsce w samolotach lecących w kierunku Indii, w których mieszka ponad 1,2 mld mieszkańców, w tym jakiś miliard kibiców krykieta....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz