sobota, 28 marca 2015

Bilbo i żelazny dąb

Dzisiaj było jak to w życiu. Czasem słońce, czasem deszcz. I dosłownie i w przenośni.

Rano mżawka kurzawka. Chciałem ją przechytrzyć i przeczekać, ale ona była sprytniejsza i zamieniła się w deszcz ciągły, a krople gwałtownie przybrały na wadze. Zapakowałem się więc do samochodu kompletnie mokry.

Kiedy ruszyłem, minęło mnie kilka wozów policyjnych na sygnale. Przez chwilę pomyślałem, że pani "Tego nie mogę powiedzieć" z lotniskowego immigration jednak znalazła mi jakiegoś haka w życiorysie i właśnie po mnie jadą. Odruchowo skuliłem się w sobie... Uff, pojechali dalej.

By dopasować się do ogólnego nastroju tego dnia, włączyłem stację New Zealand Concert - muzyka poważna w większości przypadków sprawdza się w czasie deszczu. FM 92,6. Rachmaninow jest OK.

Autostrada A1, jedyna droga łącząca Auckland z resztą kraju, jest zatłoczona do granic możliwości. Posuwamy się 60 km na godzinę. Deszcz zamienia się w ulewę. Teraz poruszamy się z prędkością 30 km/h. Deszcz przestaje padać. Stoimy. Znowu policja na sygnale. No, teraz to już mnie mają. Nawet uciekać nie ma gdzie... Jednak nie, to tylko jakaś kolizja.

W radio prowadzący rozmawia z profesorem Uniwersytetu w Austin w Teksasie o mikrobach i bakteriach żyjących w ludzkim ciele. Ze szczególnym uwzględnieniem ciała po jego śmierci. Fantastycznie. Dzień do takich rozważań idealny. Pan profesor odkrył, że w momencie śmierci człowieka cześć z miliardów bakterii zamieszkujących jego ciało szybko ginie, inne natomiast dostają sygnał do przyspieszonego rozwoju. Co więcej, one "wyczuwają" nadchodzącą śmierć ciała i reagują zanim jeszcze delikwent stanie się denatem.
- Każda najdrobniejsza zmiana w chemii ciała wywołuje natychmiastową reakcję mikroorganizmów je zamieszkujących. Życie w ciele człowieka po jego śmierci  kwitnie jak nigdy wcześniej - twierdzi profesor. Okazuje się, że badając szalejące i namnażające się tam bakterie można bardzo dokładnie określić moment śmierci człowieka, a także jej przyczynę. Badania profesora "od życia po śmierci" już znajdują zastosowanie w kryminologii.

W porządku. Słońce wyszło, więc może jednak przełączę się na jakiś luz. Radio The Hits - niezła muzyka, tylko czy pomiędzy piosenkami prowadzący muszą udowadniać jacy są fajni i radośni. Najwyraźniej ta choroba prezenterów radiowych jak dżuma przeniosła się też na półkulę południową. 

Zapowiadałem na dzisiaj wrota piekieł. Ale w związku z tym, że zrobiło się trochę późno, a i o piekle już trochę było - może by tak pójść baśniowo, zwłaszcza, że to po drodze. Zastanawiałem się, czy ja w ogóle chcę to zobaczyć bo ani książki, ani filmy nadmiernie do mnie nie przemówiły. Trochę nie moja bajka. Ale może Wy byście chcieli. Poza tym być tutaj i nie zajrzeć - grzech.

Krystyna, której poleciłem znaleźć Hobbiton przywiozła mnie do centrum miasta Matamata (zauważyliście już, że  Maorysi mają tendencję do powtarzania pewnych kwestii). Zaraz, chwila - przecież nie jest możliwe sfilmowanie czegokolwiek na tych ulicach. Stoi owszem budynek stylizowany na chatki hobbitów, ale to nie może być tu. Okazuje się, nasze hobbitowo jest 20 km za miastem i dociera się tam specjalnym autobusem. Wycieczka trwa trzy godziny....

O.... nie ze mną te numery. Zawiozą mnie tam i przez godzinę będą trzymać w sklepie z pamiątkami zanim pozwolą wrócić. Będę uziemiony. Dawać mi tu mapę.

We wrześniu 1998 roku Sir Peter Jackson poszukiwał odpowiednich plenerów do sfilmowania trylogii J.R.R. Tolkiena "Władcy Pierścienia". Z samolotu wypatrzył niezwykle pięknie ukształtowany teren na farmie Alexander 20 km na południe od Matamata.

Rzeczony Alexander zdziwił się, że będą ryte dziury w ziemii, ale na hodowanych tu owcach nigdy by tyle nie zarobił, choć jest ich wiele - dzisiaj na tej gigantycznej farmie żyje ich 13 tys. Kiedy gospodarz zobaczył jeden dzień zdjęciowy, w którym aktorzy biegali po jego terenie wyposażeni w wielkie owłosione stopy, trochę się wystraszył, że kiedy film wejdzie na ekrany, to jego farma zostanie wystawiona na pośmiewisko. Na wszelki wypadek, żeby się nie denerwować, więcej tu nie zaglądał.

Na potrzeby filmu wykopano 39 dziur w ziemi i zabezpieczono je drewnem i tworzywami sztucznymi. Tylko do kilku z nich daje się wejść. Pozostałe to atrapy. Na wzgórzu potrzebne było wielkie drzewo - rozłożysty dąb. Znaleziono taki w Matamata. Ścięte drzewo podzielono na kawałki po czym zmontowano w odpowiednim miejscu. Kilkanaście tysięcy sztucznych liści przywieziono z Tajwanu i każdy osobno przymocowano do martwego już dębu. Z tworzyw sztucznych zbudowano młyn i pokryto go słomą z rosnącej w pobliżu trawy pampasowej.

Po 10 latach, kiedy Jackson chciał sfilmować tu "Hobbita", pojawił się gigantyczny problem. I to dosłownie. Dąb ścięty przed dekadą już dawno został przerobiony na papier, a plastikowe sztuczne liście poszły do recyklingu. I wtedy zdecydowano się dokładnie odtworzyć kształt oryginalnego drzewa, tym razem z trwałych materiałów - ze stali i silikonu. Dąb ten nadal stoi i będzie stał nad chatą Bilbo co najmniej przez następne 50 lat, bo taką gwarancję dał wykonawca. Ponadto, odnowiono wszystkie "domki" i dobudowano kilka nowych.

Prace przygotowawcze trwały 2 lata, a same zdjęcia w październiku 2011 zajęły tylko dwa tygodnie. Film rozsławił Nową Zelandię na całym świecie, a Nowozelandczcy wiedzą jak tę sławę spieniężać. Nie brakuje takich, którzy przylatują tu z drugiej półkuli tylko po to, by zobaczyć to miejsce. Czy warto? Jeśli ktoś jest zakochany w tych książkach i filmach - z pewnością tak. Ale wielu może się rozczarować. Teren piękny, ale nie ma tu jednak tej magii, która została wykreowana na ekranie. Cena wstępu natomiast mocno przesadzona - 75 dolarów nowozelandzkich (x 2,7 zł).

W mojej grupie pełen przekrój pokoleniowo-narodowosciowy: głośni młodzi Amerykanie, spokojni Anglicy, wielodzietna i niezwykle rozbudowana hinduska rodzina, trzaskający masę zdjęć mlodzi Japończycy; para Holendrów w zaawansowanym wieku, grupa osób hiszpańskojęzycznych, młoda Niemka i Polak... w świetnej formie.

Marion to imię francuskie, ale jest popularne także po niemieckiej stronie granicy. Jest drobniutka i ginie wręcz w bordowym kapeluszu, który dzisiaj nosi. Przez całe dwie godziny zwiedzania jest niespokojna, bo zanim wsiadła do tego autobusu zgubiła kluczyki od wynajętego samochodu. Już drugi raz. Wcześniej to samo zrobiła na plaży, ale wtedy się znalazły. Marion niedawno skończyła liceum i zrobiła sobie rok przerwy ptxrf rozpoczęciem studiów na wydziale fizyki. Spędziła 5 miesięcy w Australii; trochę pracując, trochę podróżując. Do Nowej Zelandii wpadła na dwa tygodnie. Jeszcze nie wie co będzie później robić.

Zaczęło padać...

Curtis, młody Anglik, który w ramach programu "Work and Travel" jest naszym żywiołowym przewodnikiem, opowiada dwie historie. Pierwsza jest o pewnym młodym Niemcu, który przyjechał tu w stroju hobbita. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miał 190 cm wzrostu. Wszedł do położonej na szczycie chaty Bilbo i powiedział, nie wraca; że tu zamieszka. Odpowiednie służby przekonywały go do późnego wieczora by opuścił lokal. Udało się dopiero z użyciem sporej ilości piwa. 

Druga jest mniej porywająca. Pewien Amerykanin w dwie godziny zrobił 3 tysiące zdjęć. Cztery razy wymieniał kartę pamięci w aparacie. Stwierdził, że musi mieć wszystkie możliwe ujęcia. Moim zdaniem był on jedynym gościem w historii Hobbitonu, który tak naprawdę go nie widział.

Po powrocie do centrum turystycznego na wszystkich czekał sklep, a na Marion szczęśliwie odnalezione kluczyki od samochodu.
- Teraz będę je nosiła cały czas na palcu - powiedziała, a wielki kamień ulgi spadł jej z serca i potoczył się chrzęszcząc hałaśliwe po białym żwirze podjazdu... Marion nie była w stanie powtórzyć słowa "chrzęszcząc".

3 komentarze:

  1. Jakie słodkie chatki :) super.
    Fajne to Twoje podróże i ile się można dowiedzieć. Dawno nie czytałam czegoś tak sympatycznego (o całości myślę), a zwłaszcza dzienników, po co sięgam z samego rana - "...może już zerknę, może coś nowego jest..."
    k.

    cały czas uważam, że NG to

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...i coś mi uciekło jeszcze....
      Cały czas uważam, że NG powinien Ci się ukłonić.

      Usuń
    2. Ja im się kłaniam. Czytam NG od dziecka...

      Usuń