środa, 25 marca 2015

Jak zostałem weteranem wojennym

Dla porządnego WiFi człowiek może zrobić naprawdę wiele. Tuż obok mojego hotelu w Ettalong był klub. Ogromny. Od mojej recepcjonistki powziąłem informację, że w tym klubie jest internet, w dodatku bezpłatny i szybki. 

Starsza pani przy drzwiach: - Tak, mamy internet, ale musisz się zapisać do klubu, a jak już wejdziesz, to musisz coś zamówić - przynajmniej kawę...
OK, lubie kawę. Wypełniłem formularz rysikiem elektronicznym na ekranie. To musi być jakiś supernowoczesny klub....

Zamówiłem cappuccino. Zaniepokoił mnie trochę przekrój wiekowy klubowiczów. Chociaż z drugiej strony - zawsze to miło znowu poczuć się młodym. Zacząłem grzebać w komórce. I nagle rozległ się sygnał, a męski głos z głośników poprosił wszystkich o powstanie i zachowanie powagi.

Zerwałem się na równe nogi. Wszyscy znieruchomieli w pozycji "baczność"! 
- Uczcijmy pamięć tych, którzy walczyli i przelewali krew za nasz kraj, abyśmy mogli dzisiaj cieszyć się wolnością - powiedział głos z mocnym australijskim akcentem. Chwila ciszy, gong i można wrócić do kawy.

Zaintrygowany podpytałem kelnera, o co kaman.
- Czcimy tak codziennie o godzinie 11:00 pamięć wszystkich naszych poległych żołnierzy. 
Chciałem zapytać dlaczego codziennie, ale złagodziłem pytanie:
- Dlaczego o 11:00?
- Ze względu na różnicę czasu z Europą. Dokładnie o 11:00 naszego czasu pierwsi Australijscy żołnierze poszli po raz pierwszy w bój w I wojnie światowej. W ubiegłym roku obchodziliśmy 100-lecie!

Pierwsza wojna światowa to taki mit założycielski wykuwania się państwowości Australijczyków. To była ich pierwsza akcja militarna. Walczyli obok Brytyjczyków (Australia była wtedy ciągle brytyjskim dominium) przeciwko państwom centralnym, czyli Niemcom, Austro-Węgrom, Cesarstwu Bułgarii i imperium Osmańskiemu. Właśnie z wojskami tego ostatniego starli się w pierwszej bitwie - pod Gallipoli. Potem było jeszcze wiele bitew, a cenę zapłacili ogromną. Z 416 tys. żołnierzy, do domu nie wróciło 60 tys., a 152 tys. zostało rannych.

I w ten oto sposób po raz kolejny w swoim życiu stanąłem po właściwej stronie. Zostałem członkiem Ettalong Diggers Club, skupiającego potomków bohaterów spod Gallipoli. Żeby jeszcze wzmocnić moje poparcie dla słusznej sprawy, zamówiłem przegrzebki.

1 komentarz:

  1. O rany, boskie:-) Po powrocie zgłoś się do ZBOWIDu, powinni cię przyjąć w ramach kontynuacji:-)

    OdpowiedzUsuń