niedziela, 5 kwietnia 2015

Wielka to jest Noc


Czy jajeczko już było? Wspaniałych Świąt Wam życzę!

Tak, wróciłem.

11-godzinny lot z Singapuru do Helsinek na pokładzie samolotu Finnair nie byłby wart wzmianki, gdyby nie cudowna stewardesa o azjatyckiej urodzie, z tak niezwykłym uśmiechem, że wszelkie niewygody A340 były kompletnie nieodczuwalne.

W Helsinkach - ostatnia niespodzianka. Nie dostałem się na pokład samolotu do Warszawy i musiałem czekać 6 godzin na następny lot. Tak blisko domu, a tak jeszcze daleko. Chciałem pojechać do miasta, ale uświadomiłem sobie, że w swoim minimalistycznym bagażu nie mam żadnych ciepłych ubrań, a w Helsinkach zupełny brak Celsjuszy i gdzieniegdzie widać resztki śniegu. Zen. Zamiast tego, z kieliszkiem dobrego wina w dłoni spisywałem wrażenia z Singapuru.

Warszawa przywitała mnie... Przecież wiadomo czym. W tym deszczu Polska wygląda ponuro. Pierwsze wrażenie: jak tu szaro! Byłem przekonany, że wiosna już zielenią rozbłysła i przyjadę na gotowe. A tu jeszcze liści i kwiatów brak. I zimno. Cały czas jest mi zimno. Jak wy możecie żyć w tym klimacie ;-)

Wróciłem. Po 24 dniach i 6 godzinach. Jako się rzekło - te ponadwymiarowe sześć godzin to wina Finnaira, albo mojego nadmiernego optymizmu co do ograniczonych kontaktów na linii Finlandia-Polska. Raczej to drugie - można było się przecież domyślić, że nie tylko ja wracam do kraju na Święta.

Z tych 582 godzin poza Polską, w samolotach spędziłem dokładnie 72 godziny, czyli równo 3 doby. Przeleciałem 12 odcinków sześcioma różnymi liniami lotniczymi. Przy okazji obejrzałem kilkanaście filmów w systemie rozrywki pokładowej. Podróżowałem też wynajętym samochodem (1200 km), autobusem, pociągiem, promem i autostopem.

Poznałem dziesiątki bardzo różnych osób z wielu krajów. Tylko raz - pod koniec podróży - w Malezji spotkałem Polaków.

Świat jest zdumiewająco mały, ale nadzwyczaj różnorodny. I piękny. Fajną planetę sobie wybraliśmy do zasiedlenia. Gdybyśmy jeszcze potrafili nie tworzyć sobie sztucznych problemów i nie przejmować duperelami.

Dla mnie to była wyprawa zarówno w daleki świat jak i wgłąb siebie. Kiedy jest się zostawionym z kimś sam na sam na dłuższy czas, bez możliwości ucieczki, to zaczyna się tego kogoś akceptować, albo przynajmniej rozumieć. Ja jakoś to własne towarzystwo polubiłem. Przyglądałem się własnym reakcjom na różne sytuacje z naukową dociekliwością socjologa na badaniach terenowych. Człowiek dowiaduje się o sobie wielu rzeczy. I staje się też wobec siebie bardziej tolerancyjny. Co więcej - ta tolerancja rozciąga się na innych; znika niezrozumienie, zdenerwowanie, złość. Dla mnie właśnie to była największa niespodzianka w czasie tego wyjazdu: ja się w ogóle nie wkurzałem, choć były sytuacje, które w Warszawie natychmiast wyprowadziłyby mnie z równowagi. Aita pe'a pe'a - jak mówią Polinezyjczycy. I jeszcze jedno - jako człowiek nieśmiały z natury, w niesamowity sposób otworzyłem się na innych. Obniżyłem barierę kontaktu, zrozumienia odmienności, akceptacji innych zachowań i kultur. Mam nadzieję, że coś z tego zostanie na trwałe.


Czy podróż we dwoje byłaby lepszym pomysłem. I tak i nie. Wiele rzeczy to pewnie ułatwia, poza tym można z tym kimś na bieżąco dzielić radość z tego, co się ogląda. Na pewno jednak
wyjazd w pojedynkę daje znacznie większą interakcję z otaczającym światem i innymi ludźmi. To wielka wartość dostępna tylko podróżującym singlom.

Moim partnerem był ten blog. Był sposobem na zapamiętywanie widoków, ludzi i sytuacji. Był trochę powrotem do czasów, kiedy dawno temu jako dziennikarz jechałem "na reportaż" i słuchałem na przykład wójta gminy Wiżajny, który roztaczał wizje zbudowania Kopca Milenijnego, z którego będzie można zobaczyć pół Litwy, Obwód Kaliningradzki i kawał Polski. Pomyślałem o nim przelatując nad Suwałkami w drodze do Warszawy.

Będzie mi brakowało tego pisania...

8 komentarzy:

  1. Fantastyczny pamiętnik z podróży. Pewnie będzie więcej takich ukłonów...:) Super się czytało i oglądało zdjęcia. Wątek edukacyjny i legendy - przednia sprawa.
    Liczę jednak, że nie porzucisz pisania. Może dzika dżungla równikowa i zmagania z Twoim nowym przyjacielem Deszczem staną się tylko wprawką i fraszką z tym, jak bystre oko i giętki język może podsumować jeszcze niejedno z lokalnego terenu jakoś :) to dopiero byłoby wyzwanie.
    ...bo czekanie na kolejny miesiąc "spadnięty" z nieba....ryzykowna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Nie szukam kolejnego miesiąca. Nadmiar miesięcy jest stresujący. Teraz czas trochę popracować ;-)
      Wyzwanie - tak, ale nie sądzę, by ktoś chciał czytać korpo-wstawki.

      Usuń
  2. A mnie bedzie brakowalo tych opowiesci. Ale jak zawsze pozostaje nadzieja ze praca od poniedzialku bedzie warta opowiadan. Przesylam pozdrowienia
    Grazyna1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażyno1,
      Patrzę na przyszłość optymistycznie, ale nie aż tak, żeby o niej pisać ;-)
      Zobaczymy co się będzie działo. Na razie jutro mam w planie jeszcze drobne podsumowanie 24 dni.

      Usuń
  3. Wrzuć więcej zdjęć z całej podróży :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzydziestko, Ty chyba bez VAT-u jesteś.
      Obiecuję dorzucić zdjęcia, zwłaszcza jeśli kolega Ray z hotelu w LA rzeczywiście wysłał zostawiony przeze mnie aparat i ten sprzęt jednak do mnie spłynie. Jest tam sporo zdjęć z Polinezji, których siłą rzeczy nie mogłem wkleić do bloga.

      Usuń
  4. Szkoda, że urlop Ci się skończył, miałbym więcej inspiracji wyjazdowych :)
    Już mam kilka dodatkowych pomysłów na niespodziankę na 50tkę żony ;)
    Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tę okazję trzeba coś specjalnego. Powodzenia!
      I może napisz, co wymyśliłeś (jeśli jeszcze tu wszyscy będziemy za jakiś czas)...
      Aha, jeszcze jedno... Jeśli możesz poszaleć finansowo, to na Tahiti opowiadali mi o bajecznym atolu Rangiroa. Dwie godziny lotu na północ (jedna z wysp Tuamotu). O Bora Bora słyszeli wszyscy, a Rangiroa - to dopiero byłby czad!

      Usuń